Jeżeli szukać w województwie śląskim miejsca, gdzie dzisiaj temperatura była najwyższa, to zapewne była to Częstochowa. A dokładniej ulica Loretańska i gabinet prezesa Skry, Artura Szymczyka.
Wszystko oczywiście spowodowane sobotnim meczem z Wisłą w Puławach. Jedna sprawa to minimalna porażka z gospodarzami, czyli bezpośrednim rywalem w walce o utrzymanie. Skra przegrała 0:1 bramkę tracąc w 83. minucie, kończąc mecz w dziesiątkę i tym samym doznając trzeciej z rzędu porażki, w której częstochowianie nie zdobyli nawet bramki. Skra plasuje się tuż nad strefą spadkową, ale ma tyle samo punktów, co będący „pod kreską” GKS Jastrzębie. Gdybyśmy mieli dzisiaj wskazać faworyta do utrzymania, to jednak pokazalibyśmy na zespół z ulicy Harcerskiej.
Sprawa sportowa to jedna kwestia. Druga, która chyba jeszcze bardziej rozzłościła włodarzy Skry, to konferencja po sobotnim meczu. Warto posłuchać (od początku do 7.25).
Każdy powie – nie ma co się obruszać na takie słowa, skoro są prawdą. Święta racja, nikt jednak nie lubi takich słów na forum publicznym przyjmować. Nic więc dziwnego, że dzisiaj dochodziło w Częstochowie do gorących spotkań. Ale nie o tym jest ten tekst, a o obecnej sytuacji w Skrze. Zaległości w Częstochowie są tak naturalne, jak obraz Matki Bożej Jasnogórskiej. Tak było jesienią – tak jest wiosną, podobnie jak i we wcześniejszych latach. Zimą pojawiła się co prawda nadzieja, że odejście czołowych i doświadczonych graczy (Nocoń, Olejnik, Mesjasz) cokolwiek zmieni, ale płonne były te nadzieje.
Wiosną przed jednym z meczów piłkarze chcieli opóźnić wyjście na boisko. Trener Konrad Gerega również już sygnalizował, że sytuacja w klubie jest daleka od optymalnej. Czara goryczy przelała się w Puławach, chociaż mamy świadomość, że gdyby mecz zakończył się bezbramkowym remisem, który zdecydowanie bardziej satysfakcjonował Skrę aniżeli gospodarzy, to pewne słowa by nie padły.
Na konferencji prasowej oraz w przestrzeni medialnej pojawiły się słowa, że do klubu trafią wnioski o rozwiązanie kontraktu z winy klubu. Na poniedziałkowy wieczór nic takiego nie miało miejsca i najpewniej nie stanie się to też jutro. W czwartek jednak jest możliwe, że wnioski wpłyną do klubu. Chodzi przede wszystkim o piłkarzy, którzy są na dorobku (ten argument tyczy się właściwie całej kadry) i nie mieszkają w Częstochowie. Chodzi przede wszystkim o Filipa Nawrockiego. To, że w Puławach na meczu nie było Mikołaja Łabojki czy Tobiasza Kubika nic jeszcze nie znaczy – obaj pauzowali w tym spotkaniu za kartki. Jan Ciućka z kolei jest kontuzjowany, w tym sezonie już nie zagra. Podobnie jak dwaj koledzy jest do Skry jedynie wypożyczony.
Klub liczy, że zdoła jeszcze ugasić „pożar” finansowy. W okolicy słychać o sponsorze, którzy może jeszcze poderwać Skrę. – To mityczny sponsor, o którym wszyscy słyszeli, nikt go nie widział – dopowiadają złośliwi. Na pewno projekt Skry w obecnym kształcie się kończy. Klub będzie miał problem z licencją, bo cały czas jest nierozwiązany temat trybun. Trzeba także pamiętać, że do przyszłego sezonu Skra ma przystąpić z 7 minusowymi punktami, co w tym momencie brzmi wręcz zabójczo. Można więc wyobrazić sobie, że z obecnej ekipy piłkarsko-trenerskiej w Skrze nie zostanie dosłownie nikt, a sam klub z rozgrywek centralnych (jeżeli się utrzyma) lub też z poziomu makroregionalnego (już po spadku) po prostu się wycofa.