Podbeskidzie

Podbeskidzie stanie przed nową rzeczywistością. „Wychodzenie na prostą nie będzie procesem szybkim”

Przed tygodniem Podbeskidzie Bielsko-Biała po raz pierwszy w swojej historii zaliczyło spadek z drugiego poziomu rozgrywkowego. W poniedziałek przegrało natomiast ostatni, przynajmniej na jakiś czas, domowy mecz w Fortuna 1 Lidze. Biorąc pod uwagę afery ostatnich miesięcy, było to chyba jednak zdarzenie nieuniknione. A powrót wcale łatwy nie będzie.

Kabaret. Tak jednym słowem podsumować można miniony sezon przy Rychlińskiego. Powiedzieć, że działo się tam sporo, to jak nic nie powiedzieć. Najpierw pożegnanie kapitana oraz były prezes zapowiadający zamrożenie pensji piłkarzom, o ile nie poprawią wyników. Następnie powołanie nowego prezesa – Krzysztofa Przeradzkiego, zmiany, cięcie kosztów i rozmaite perypetie, często o absurdalnym wydźwięku (jeszcze w grudniu rzecznik miał nie pojechać z klubem na mecz do Pruszkowa, ponieważ zabrakło dla niego miejsca w samochodzie). Choć oczywiście sytuacja jest bardzo złożona.

Do pewnego momentu, przez kilka miesięcy, unikał kontaktu z mediami. Pierwszą konferencję zorganizował po zdaje się dwóch tygodniach od objęcia posady prezesa, a był postacią kompletnie nieznaną w mieście – wspomina Bartłomiej Kawalec, lokalny dziennikarz z Bielska.

Po chwili kontynuuje. – Zmieniło się to w marcu, spotkał się wtedy ze mną i Kubą Radomskim z Weszło. Było to specyficzne spotkanie. Na starcie otrzymałem do podpisu papier, który był zgodą na autoryzację. Prezes zostawił mnie za stołem konferencyjnym, a sam udał się do swojego biurka. Odpowiadał na moje pytania z dystansu kilku metrów, rozmowie przysłuchiwały się trzy inne osoby (pracownicy klubu). Specyficzna oprawa.

Sam Przeradzki wydaje się być typowym biznesmenem, który kładzie duży nacisk na racjonalizację kosztów. Nikt nie ukrywa, że z takim celem pojawił się w spółce, która w zeszłym roku miała ponad 6 mln zł długu – słyszymy.

O ile nowemu prezesowi Podbeskidzia można zarzucać wiele rzeczy, to nie jest on jednak jedynym winowajcą kiepskiej sytuacji w klubie. Problemy przy Rychlińskiego pojawiły się już w końcu wcześniej, na długo przed powołaniem Przeradzkiego. – Oczywiście większość jego dotychczasowych decyzji i pomysłów jest po prostu błędna. Jednak należy pamiętać, że on sam się na to stanowisko nie wybrał, ktoś wymyślił Krzysztofa Przeradzkiego jako prezesa Podbeskidzia i tym kimś jest Piotr Kucia, czyli wiceprezydent i szef rady nadzorczej Podbeskidzia. To on z dewelopera bez pojęcia o piłce zrobił najważniejszą osobą w klubie. Jeśli mówi on, że pan prezes zna się na sporcie, bo przed laty prowadził klub jeździecki, to bardzo wiele mówi o poziomie zarządzania spółką – mówi nam Jakub Fudali, inny bielszczanin, redaktor portalu Goal.pl.

Nie ma się co oszukiwać, Podbeskidzie po spadku nie zacznie z całkowicie czystą kartą. Problemy są i będą, nie znikną z dnia na dzień. Według naszych rozmówców wychodzenie na prostą nie będzie procesem szybkim. – Trudno szukać pozytywów. Jest grupa kibiców i ludzi wokół klubu, również z biznesu, którzy zawsze będą przy klubie i zrobią wszystko aby go odbudować. Czy to jednak wystarczy żeby podnieść się z 2. ligi? No właśnie, może być to trudne. Dlatego tak kluczowe jest znalezienie nowego inwestora, który przejmie udziały od miasta i wprowadzi nowy, zdrowy system zarządzania, a do tego poukłada kwestie sportowe. Bo nie jest wielką tajemnicą, że po zwolnieniu przez prezesa Przeradzkiego Kamila Kosowskiego i Marcina Kuźby w klubie nie ma de facto działu skautingu. Za transfery według wizji Przeradzkiego mają odpowiadać ludzie z administracji, którzy dotychczas zajmowali się kwestiami papierkowymi przy podpisywaniu umów – opisuje Fudali.

Jeśli komuś się wydaje, że w drugiej lidze spędzimy tylko rok, to niech lepiej spojrzy choćby na Sandecję Nowy Sącz. Rok temu była w bardzo podobnej do nas sytuacji. Porównywalny skład, duża pomoc ze strony miasta, a gdzie są dzisiaj widzimy – miał też grzmieć sam trener Skrobacz, cytowany przez Bielsko-info. Jego przyszłość jest nadal przedmiotem wielu spekulacji, choć według oficjalnego przekazu klubu szkoleniowiec rozpocznie nowy sezon na ławce Podbeskidzia.

Jeśli chcielibyśmy cokolwiek powiedzieć o sytuacji czysto sportowej, to również w ostatnich kilkunastu miesiącach zbyt wiele się nie spinało. Spadek z tej perspektywy wydaje się oczywisty i w pełni zasłużony. 23 punkty w 33. meczach to wynik po prostu fatalny. Mniej uciułało jedynie Zagłębie Sosnowiec, które jest najsłabszą drużyną zaplecza ekstraklasy od sezonu 2012/13 (ŁKS Łódź).

Zimą próbowano w jakiś sposób ratować sytuację, ale nieskutecznie. Choć sprowadzono siedmiu nowych zawodników, nie licząc tych z rezerw, to mało który się sprawdził. – Moim zdaniem Matej Senic to zawodnik, który spokojnie poradziłby sobie w mocniejszym klubie. Widać u niego sporo jakości w defensywie i zaangażowanie. Podobnie Marko Martinaga, lewy wahadłowy z bardzo dobrze ułożoną lewą nogą. Jednak poza nimi trudno wyróżnić inne transfery – zauważa Jakub Fudali.

Gdzie szukać pozytywów? O ile w aktualnej sytuacji Podbeskidzia jakiekolwiek są. Wpisując w wyszukiwarkę nazwę klubu, zderzymy się bowiem ze ścianą doniesień zwyczajnie przykrych dla tych, którym los klubu nie jest obojętny. – Pozytywne jest na pewno sfinalizowanie umowy utworzenia akademii i przejęcia struktur BBTS Podbeskidzia. Dotychczas był to odrębny podmiot, któremu spółka płaciła, a w zamian otrzymywała papier potrzeby do licencji na grę w 1. lidze – tłumaczy Bartłomiej Kawalec.

Teraz wszystko będzie zarządzane przez spółkę. Ten proces zapoczątkował były prezes Bogdan Kłys, a niedawno został sfinalizowany. To dopiero początek długiej drogi, jaką powinno być zbudowanie profesjonalnej akademii piłkarskiej – kończy.